Strona gwna Muzeum Mapa Sopotu Galeria Galeria
Pokaż wszystkie opowiadania O Swelini



O Swelini



Działo się to dawno, bardzo dawno temu, kiedy po ziemiach plemion słowiańskich rosły ogromne puszcze pełne dzikiego zwierza. Ludność nie znała jeszcze wiary chrześcijańskiej, czciła ogień, słońce i pioruny. Miała wielu bogów - życia i śmierci, zła o dobra. Nie prowadziła wojen, chyba że w obronie własnej. Prawo gościnności było świętym prawem bogów. Nawet wrogowi nie groziło nic pod dachem, gdzie zatrzymał się na spoczynek.
Słowianie żyli z uprawy roli, łowienia ryb, polowań, dobywania z barci słodkiego miodu i kopania kamienia bursztynowego. Kobiety zbierały leśne runo, warzyły strawę, tkały białe płótno, szyły odzież. Dziewczęta usługiwały w świętych chramach. Jeden z takich chramów, poświęcony potężnemu bogu słowiańskiemu zwanemu Gostkiem, znajdował się na dzisiejszej Polance Redłowskie. Tu, w tej cudnej okolicy, przed wieloma, wieloma wiekami rozsiadł się mały gródek warowny, u stóp którego przycupnęły chałupki rzemieślników i wszelkich ludzi szukających zatrudnienia czy opieki u możnego pana na grodzie. A najniżej i najbliżej morza ciągnęły się chaty rybaków, którzy na stół księcia łowili płaskie jak wygładzone morskie kamienie, okazałe dorsze i chytre węgorze - przysmak poszukiwany w grodzie.
Niewielki był to gródek, ale bardzo ważny. Leżał na szlaku handlowym biegnącym wzdłuż wybrzeża i od tej strony musiał odpierać napaści wrogów. Zbudował go ojciec starego księcia na wysokim urwistym brzegu, który opadał stromo ku mokradłom i trzęsawiskom morskim nie do przybycia. Otoczony był głęboką fosą i bardzo wysokim wałem ziemnym umocnionym olbrzymimi głazami. Zabudowania obronne gródka miały kształt prostokąta zaokrąglonego w narożach. Wysoka wieża służyła nie tylko do przechowywania zapasów i jako ostateczne schronienie, ale również do pilnego baczenia, czy kto nie zbliża się do grodu. Prawdopodobnie osada nazywała się niegdyś Sopote, co oznaczało tereny bagniste, pełne mokradeł. W grodzie w owym czasie panował potężny, groźny i okrutny książę Ziemysław. Miał on jedyną ukochaną córkę Swelinię. Bogowie nie dali mu syna, mimo że nieraz składał błagalne dary w chramie potężnego słowiańskiego boga Gostka. Na domiar złego umarła mu żona, osierocając malutką Swelinię. Owdowiały Ziemysław zapiekł się w bólu. stał się ponury. Ludzie mówili, że właśnie od tego czasu jest taki okrutny, jakby wstąpiły w niego złe duchy. Książę był dumny, chciwy bogactw i sław, a bolał skrycie, że tylko ta kruszynka - białogłowa po nim ostanie.
Drużynę miał nieliczną, ale dobrze wyćwiczoną i uzbrojoną. Chłop w chłopa - jak dęby. Każdy potrafił niedźwiedzia ubić, a i w zapasach mało kto im sprostał.
Zabudowania grodowe dzieliły się na część męską, niewieścią i obronną. Pierwszą zajmował książę Ziemysław i jego drużyna. Część niewieścia dzieliła się na wiele izb i izdebek. Największą zajmowała Swelinia za swoją piastunką Ludką, drugą Jaga, która zastępowała zmarłą księżną w zarządzaniu kobiecym gospodarstwem. W innych - dwórki, służebne i dziewki kuchenne. Kuchnia była obszerna, czarna od dymu, z dużym paleniskiem, na którym ogień nigdy nie wygasał. Do kuchni przylegała komora, gdzie przechowywano zapasy żywności, pęki ziół leczniczych i wiele innych rzeczy potrzebnych w kobiecym gospodarstwie.
Póki Swelinia była mała, wolno jej było biegać wszędzie w towarzystwie Ludki. Chodziła więc na obszerny majdan grodziszcza, przyglądała się ćwiczeniom wojów, strażom na wałach obronnych i przy zwodzonym moście, dziwowała się wysokiej wieży, na której jak na bocianim gnieździe stało czterech wojów wpatrujących się czujnie na cztery strony świata. Niekiedy zachodziła do kuchni, gdzie mały Sambor o bursztynowych oczach i spalonej słońcem twarzy przynosił jeszcze żywe, miotające się w plecionkach ryby. Był od niej o kilka lat starszy, ale bardzo nieśmiały. Nie mówił nie, jeno wpatrywał się w księżniczkę wielkimi, pełnymi księżycowego blasku oczyma. Kiedy księżniczka ukończyła dwanaście lat, ojciec zakazał jej wychodzenia z Ludką bez zgody Jagi, która była ciotką zmarłej żony Ziemysława i książę szanował ją wielce.
- Matko Jago - poprosiła pewnego razu Swelinia - jeszcze nigdy nie byłam nad morzem. Pozwól mi tam pójść z Judką.
Surowa Jaga bardzo kochała małą sierotkę. Była przecież jej jedyną krewną. Ale i ona sama musiała pytać o pozwolenie pana tego grodziszcza. Wybierała tedy chwile, kiedy książę był w dobrym humorze - wracał z udanych łowów lub otrzymał bogatą daninę.
- Książę mój i panie - prosiła Jaga - oto córka twoja rośnie i czas pomyśleć o mężu dla niej, ale jest drobna i blada. Musi się wzmocnić. Przydałby się jej codzienne spacery nad morze.
Ziemysław zawezwał córkę wielce rad, że Jaga tak dba o jego jedynaczkę i myśli o jej losie. Księżniczka weszła nieśmiało i skłoniła się nisko, całując podaną sobie dłoń.
- Muszę o tobie pomówić z Jagą - rzekł książę. - Niedługo wyszukam ci męża, a tymczasem pozwalam ci chodzić nad morze i spacerować po złocistym piasku, ale tylko pod opieką Ludki, a gdy zajdzie potrzeba i wojów - po czym pochwycił Swelinię w ramiona, uniósł wysoko i dodał - Moja ty malutka księżno! Przyrzekam ci, że będziesz wielką, wielką panią, będziesz rządziła wieloma grodami, wieloma tysiącami ludzi i że nigdy nie przestanę cię kochać.
Po wyjściu małej książę posłał sługę po Jagę. Nad czym radzili, Swelinia miała dowiedzieć się o wiele później. Dziś była bardzo szczęśliwa. Ale życie jej od tego czasu się zmieniło. Ubierano ją pięknie. Nosiła białe długie szaty, obszyte błękitną, czerwoną lub złotą taśmą. Dziewczynka była zachwycona. Wyprosiła sobie tylko, aby zamiast złotej, niewygodnej opaski na włosy, wkładać wianek. który sama sobie uwiła z leśnych ziół i kwiatów. Pewnego razu przechadzając się brzegiem morza spotkała rybaka Sambora, który rozwieszał sieci.
- Ludko - szepnęła - to przecież Sambor.
Piastunka kiwnęła głową na znak, że i ona go poznała. Był to wysoki, zgrabny i piękny chłopak. Słońce ozłociło jego twarz, w której pod gęstymi brwiami świeciły wielkie bursztynowe oczy.
- Sambor! - zawołała - Sambor, czy poznajesz mnie? To ja, Swelinia.
Młody rybak podbiegł, ukląkł i ucałował kraj jej szaty.
- Jakżebym mógł cię zapomnieć, księżniczko - wyszeptał.
- Ale nie przychodzisz juz z rybami - poskarżyła się.
- Nie mogę, księżniczko, jestem już prawie dorosły, powinienem pracować. Zimą utonął mój ojciec. Musze wyżywić matkę i młodsze rodzeństwo.
- Nie mów wciąż do mnie "księżniczko" - skarciła go - Powiedz "Swelinia", jak dawniej. Bardzo cię polubiłam i poproszę ojca o pomoc dla twojej matki.
- Nie! Księżniczko, nie... - w oczach młodzieńca ukazał się przestrach. Bał się, że surowy książę zabroni jej przychodzić tu, nad morze, gdzie znajdował się jego sprzęt rybacki.
- Książę jest bardzo dobry - powiedziała - i kocha mnie naprawdę. Nie wierzysz? Książę zrobi wszystko, o co tylko poproszę.
- Żegnaj, księżniczko - powiedział młody rybak - muszę przygotować sieci do połowu, wypływam dzisiaj w morze, ale proszę cię, weź ten kawałek bursztynu, który rzeźbiłem z myślą o tobie - i podał na dłoni pozłociste serce z bursztynowego kamienia.
Księżniczka zmieszała się, a między brwiami Ludki ukazała się pionowa zmarszczka. Westchnęła tylko, ale nic nie powiedziała. Od tego czasu księżniczka, gdy tylko pogoda była ładna, odbywała długie spacery po miękkim rozsłonecznionym morskim pisaku i spotykała się z młodym rybakiem. Dotrzymała słowa. Sambor otrzymał od księcia zwolnienie od składania daniny z ryb i wolny wstęp do grodu. Jeżeli miał obfity połów - a starał się o to usilnie - dobrowolnie przynosił księciu w podarku jego ulubione złociste węgorze. W sercach obojga młodych zaczęły kiełkować pierwsze ziarnka prawdziwej miłości. Bardzo się tym Ludka zmartwiła.
- Biedna księżniczka! Czemuż spotkała tego pięknego, dobrego, lae biednego rybaka, a w dodatku poddanego jej ojca!
Czas mijał. Pewnego razu stara Jaga została wezwana do księcia. Ziemysław oznajmi jej, że Swelina kończy właśnie tej wiosny, czternaście lat, należy więc sposobić ją do małżeństwa i rozejrzeć się za odpowiednim kandydatem na męża. Dniem ogłoszenia tak ważnej nowiny miało być święto boga Słońca, boga życia i miłości - Kupałowe święto. Rozjechali się gońcy w trzy strony świata. Po trzech kandydatów. I oto prze obliczem księcia i siedzącej obok niego Swelini, ustrojonej w białe szaty i zawieszony na szyi złotym łańcuchem i sercem z bursztynu, zaczął się przesuwać orszak wojów w otoczeniu licznej świty.
Pierwszy, jako najstarszy wiekiem, podjechał książę Prusów Ejgajło. Rosły, barczysty, o obliczu pociętym wieloma bliznami, surowych oczach i dumnej postawie.
- O kneziu wielki i łaskawy - przemówił - składam ci te dary na dowód przyjaźni i uszanowania i proszę o rękę księżniczki.
Skinął na pachołków. Przyprowadzili wnet dwa piękne rumaki, złożyli pęki puszystych skór i długie sznury bursztynowych korali. Książę podziękował i poprosił Ejgajłę, aby zajął miejsce u jego boku.
Drugim był wysoki, smukły, o jasnych włosach i oczach koloru spłowiałego nieba - Sygurt. Trzeci - Bumir - był sąsiadem Ziemysława, synem jego przyjaciela, oksywskiego knezia.
Po otrzymaniu hojnych darów, złożonych prze wszystkich trzech rycerzy, książę wstał, podniósł rękę - na znak, że pragnie przemówić. Na majdanie zapanowała cisza.
- Przyjaciele i sąsiedzi moi, wierni poddani! Dziękuję wam za tak hojne dary. Zaprosiłem was, ponieważ jak wiecie, nie mam dziedzica. Nadszedł więc czas, aby ta oto jedyna córka moja obrała sobie za moim przyzwoleniem męża i pana. Całe dziedzictwo jej zostawię, Jestem utrudzony wielce i chciałbym już odpocząć. Teraz proszę was, drodzy goście, i wojów waszych na ucztę. O innych sprawach porozmawiamy nazajutrz.
Zaraz też ruch się począł wielki na majdanie. W trzech jego rogach czekały zastawione stoły dla przybyłych drużyn. Swelinię z dostojną Jagą i Ludką odesłano do izb niewieścich.
- Ludko - szepnęła przerażona księżniczka - ja nie chcę żadnego męża. To ludzie obcy i tacy starzy. Ty wiesz, że kocham młodego rybaka i nikogo innego nie poślubię. Raczej pójdę do chramu.
- O nieszczęsna księżniczko - załamała ręce piastunka. - Wola ojca jest wolą bogów. Tu nie tylko o ciebie chodzi, dziecko, ale i o gród, ziemie, całe ojcowe dziedzictwo, Swelinio, kneziowie toczą o nie krwawe wojny, bacz byś takowej nie sprowadziła na ziemię ojca swego.
- Więc co mam czynić, nieszczęsna, powiedz!
- Może zwrócimy się o radę do Jagi albo po wróżbę do chramu boga Gostka?
Tak też zrobiły. Ale i Jagę przeraziła ta wiadomość. Ona jedynaczka, bogata i piękna księżniczka, on - prosty i biedny rybak... Ziemysł się nigdy nie zgodzi! Taki wstyd i hańba dla całego książęcego rodu!
Po wyjeździe gości książę rozkazał wezwać do siebie Swelinię. Przyszła blada i pełna smutku i zanim książę rzekł cokolwiek, padła przed nim na kolana i zawołała błagalnie:
- Ach, panie mój i ojcze, nie wydawajcie mnie za mąż. Ostanę do końca życia z wami. Was ino mam , a wy mnie.
Łza zakręciła się w oku starego woja, bo to miłował swoje jedyne dziecko i nigdy nie żałował, że nie jest chłopcem, ale białogłową.
- Córko moja - powiedział miękko - taki już jest obyczaj, że bierzemy żony lub mężów wedle przykazań starszych dla dobra swojego ludu, a nie dla siebie. I ty wybierzesz jednego z onych trzech, a ja się ugodzę. Zważ, że inni nie mają żadnego wyboru...
- Ojcze, podaruj mi dwanaście dni. Trzynastego rozstrzygniesz sam. Przysięgam na bogów, że zgodzę się z twoją wolą. Ale teraz pozwól mi na ostatnie dni mojej dziewczęcej wolności. Pozwól mi biegać i żegnać wszystkie ulubione zakątki.
Wzruszony książę przytulił Swelinię do piersi, ucałował serdecznie i odesłał do Ludki, jednocześnie wzywając do siebie Jagę.
Zaraz pierwszego wieczoru księżniczka spotkawszy się potajemnie z Samborem oznajmiła mu postanowienie ojca, zapewniając go jednocześnie:
- Ale ja, Samborze, nie zostawię ciebie. Nigdy, przenigdy nikomu innemu nie oddam swojej ręki, przysięgam na wszystkich bogów - dobrych i złych. Od dzisiaj będziemy się co noc spotykali pod opieką Ludki, w różnych miejscach, tak aby nikt nas nie mógł zobaczyć.
Po odejściu rybaka księżniczka zapłakała nad swoją nieszczęsną dolą. Płakała długo i gorzko, aż łzy jej poczęły się łączyć z kroplami rosy i spływać do morza, rzeźbiąc koryto potoku. Drugiej nocy młody rybak nie przyszedł. Morze szumiało złowrogo, wiatr huczał w gałęziach drzew. Swelinia czekała na próżno. Łzy jak perły o błękitnym blasku toczyły się z jej oczu i płynęły dolinką kierując się ku morzu, do najdroższego. Jakież było zdziwienie księcia, gdy słudzy donieśli mu, że odkryli dwa nowe potoki. Nie było ich dawniej. Zaciekawiony książę pojechał je zobaczyć. Widząc, jak w twardej skale wije się pierwszy - nazwał go Potokiem Kamiennym. Wody drugiego perliły się odbijając w sobie błękit nieba, a że były słone - nazwał je Potokiem Łez.
Trzeciej i czwartej nocy - Sambor też nie przyszedł. Swelinia skierowała swe kroki ku morzu w nadziei, że go tam spotka. Idąc płakała. Czuła się samotna i bezsilna wobec bezlitosnego losu. Na brzegu nie znalazła ani sieci, ani łodzi, ani rybaka. Z jej łez powstały dwa małe Potoki Rozpaczy wpadające do Kamiennego, tuż przy jego ujściu do morza. Tymczasem w grodzie panował wielki ruch. Sposobiono wyprawę pannie młodej i szykowano się na przyjęcie wielu gości. Jedna tylko Ludka - wierna towarzyszka księżniczki - wiedziała, co się dzieje w serduszku dziewczęcia. Przeczuwała smutne zakończenie tej niezwykłej miłości.
Piątej nocy zjawił się Sambor. Był blady, zmęczony i tylko jego bursztynowe oczy płonęły jak dawniej blaskiem czystej miłości i oddania. Przepraszał, że nie mógł przybyć na spotkanie, bo książę polecił mu dostarczyć do grodu swoje ulubione węgorze.
- Jeszcze mamy siedem nocy - pocieszała siebie i jego Swelinia. - Siedem pięknych, słodkich nocy.
- A potem, co będzie potem?
- Potem - szepnęła w objęciach ukochanego - potem... nie rozstaniem się już nigdy. Tak powiedzieli bogowie>
Sambor martwił się o księżniczkę, był smutny, jakby przeczuwał przyszłość... I znów popłynęły łzy tworząc Potok Spotkania.
Szóstego wieczoru spotkali się bez przeszkód w północnej stronie grodu. Noc była cicha i ciepła. szeptali sobie słowa miłości i wtedy spod ich stóp wytrysnął potok, rósł i potężniał mieszjąc się z łzami rozstania i z szumem popędzi ku morzu - Północny Potok.
Siódme spotkanie zatruła wiadomość, że ktoś ich śledzi i może donieść księciu. Cała trójka była zrozpaczona tymi pogłoskami. Łzy płynęły gorące i gorzkie jak ich niepewny los. Przerażenie mieszkańcy grodu donieśli księciu, że jest już siedem nowych potoków. A ten ostatni jest bardzo duży i ma dziwna wodę - nie słodką, nie słoną, ale gorzką. Zadumał się stary książę, obejrzał potok, popróbowała wody i nazwał go Gorzkim Potokiem. Kazał skierować do zasilania fosy dookoła grodu. Skąd mógł wiedzieć, że to są łzy jego umiłowanej córki?
Ósmego dnia książę posłał za Swelinią zaufanego sługę. Kiedy tak biegła w głąb doliny lekko i wesoło, nie spodziewając się, że będzie to jej ostatnie spotkanie z młodym rybakiem. Dobra opiekunka Ludka czuwała nad ich bezpieczeństwem, ale oboje czuli, że nie spotkają się już nigdy więcej. Kiedy przytuleni do siebie, pełni rozpaczy szeptali sobie zaklęcia miłosne, nagle trzasnęła gałązka. Ledwo Ludka dała znak Samborowi, aby uciekł, a już pochwyciła ją straż i powiodła przed księcia. Rozgniewany - kazał ją stracić w miejscu spotkania kochanków. Zakopano ją żywcem w obecności Swelini, która padła bez życia i musiano ją odnieść do grodu pod opiekę Jagi. Z grobu Ludki wytrysnął potok i z jękiem i łkaniem potoczył się ku morzu. Książę szalał. Kazał pochwycić i stracić rybaka, a księżniczkę uwięzić w wieży, ale Swelinia groziła, że wyskoczy z jej szczytu, że napije się trującego naparu z ziół, zgodził się więc zostawić jej wolność, tym bardziej że otrzymał wiadomość o schwytaniu rybaka. Nie było to wcale trudne zadanie do wykonania. Sambor sam przyszedł do grodu, aby mężnie zginąć, oddać życie za miłość. Myślał, że w ten sposób ocali ukochaną. Pochwycono go, przywiązano kamień do szyi i wrzucono do morza. Dzień był wyjątkowo słoneczny i cichy, kiedy po raz ostatni patrzył swymi bursztynowymi oczyma na świat tak piękny, a pełen tak okrutnych ludzi...
Księżniczka cały dzień przeleżała w gorączce. Nie było przy niej wiernej Ludki, a stara Jaga nie ośmieliła się zbliżyć. Nocą jednak poszła jak zwykle na wzgórze, Nie zauważyła, że pilnowali jej strażnicy. Usiadła pod pachnącą żywiczna sosną, rozpuściła swoje długie złote włosy i zanuciła pieśń pożegnania pełna smutku, goryczy i łez. Łzy płynące po pobladłych licach księżniczki wzruszyły nawet strażników. Gdy odeszła - przerażeni ujrzeli nowy potok. Nazwali go Potokiem Rybaka.
Dziesiątej nocy już nie pilnowano księżniczki. Nie odeszła daleko. Tuż na pagórku koło gródka upadła bez czucia wśród gęstych traw i paproci - a łzy jej jak kuleczki bursztynu toczyły się się prosto do morza na spotkanie z nieszczęśliwym kochankiem. Tymi łzami żegnała miejsce swych narodzin, pierwszej miłości i pierwszej rozpaczy. Zobaczyli nowy potok strażnicy i nazwali Grodowym.
Jedenastego dnia przerażone dwórki prosiły księżniczkę, aby mogły jej towarzyszyć. Zgodziła się. Tego wieczoru poszła daleko na południe, pożegnać przepiękny parów. Tu książę obieca niegdyś zbudować chram bogu Kupale. Zatrzymała się, a dwórki otoczyły ją kołem. Żal im było młodziutkiej, dobrej księżniczki. Na znak Swelini zawiodły pieśń tęsknoty i miłości do boga Kupały. Nagle ku zdumieniu wszystkich z głębi parowu wytrysnął w górę potężny strumień wody i łącząc się z ich łzami - jako Potok Białek potoczył się dnem porowu. Księżniczce pozostał już tylko jeden - ostatni dzień... Przerażenie padło na gródek i okoliczne osady.
Nadszedł wreszcie dzień dwunasty. Swelinia poweselała. Poprosiła Jagę, aby ubrano ją w najpiękniejsze szaty, jako że był to ostatni dzień jej dziewiczej wolności, Jutro przyjmie wyrok ojca z pokorą. Dwórki ubrały ją w biała szatę obszytą złocistą taśmą i na szyi zawiesiły serce z księżycowego bursztynu - symbol jej wiernej miłości. Oznajmiła, dokąd idzie, i poprosiła, aby Jaga zawiadomiła ojca, że gdyby nie wróciła do wschodu Jutrzenki, niech po nią przyjdzie. Ubierając ją dwórki szlochały, bo wszystkie czuły, że tej nocy wydarzy się coś strasznego. Tymczasem Swelinia spokojna, pogodna, uśmiechając się do własnych myśli wyszła odważnie na spotkanie swego losu. Od jutra należeć będzie do bogów i... do Sambora. Na wieki. I bez reszty. Zatrzymała się w małej uroczej dolince. Rozejrzała dookoła i zanuciła pieśń pożegnania: O bogowie, weźcie serce
I połączcie z ukochanym...

Kiedy jej pierwsza łza stoczyła się do wąwozu, czarne chmury zakryły niebo i przewalił się głuchy grzmot. Piorun uderzył w dolinę. W górę wystrzeliła fontanna wody i srebrzystym strumieniem potoczyła się ku morzu.
Księżniczka nie wróciła do gródka ani nocą, ani rankiem. Powiadomiono o tym księcia. Kiedy przybył na wskazane miejsce, znalazł szaty Swelini. Brak było tylko bursztynowego serca. A nowy wesoły potok bystro podążał ku morzu. I o dziwo! Woda z tego potoku , w przeciwieństwie do innych, była słodka. Słodka bowiem była miłość księżniczki, która odważnie popłynęła potokiem, aby połączyć się z ukochanym. Nazwano go Potokiem Swelini. Książę długo stał niemy z przerażenia. Wszak kochał swą jedynaczkę tak gorąco, jak jej matkę. I obie zabrali mu okrutni bogowie. Popadł w obłęd. Przeklinał bogów. Przestał zajmować się sprawami państwa. Nie dbał o gródek ani o swoją drużynę. Karał śmiercią za byle co, aż lud go znienawidził i przeklął. Zazdrośni sąsiedzi poczęli szarpać jego włości. Bronił się nieudolnie. Aż pewnego razu, odtrącony zalotnik, Prus Ejgało, zebrał groźną i dziką czeredę zabijaków, napadł na gródek, zdobył go, obrabował i spalił. Ludność ratowała się ucieczką w głębokie bory i trzęsawiska. Znienawidzony książę znalazł śmierć w płomieniach. I tak oto zginął ostatni potomek możnego i sławnego rodu kneziów na gródku Sapote.
Od wydarzeń tych upłynęły wieki. Imię księcia Ziemysława pokrył pył niepamięci, natomiast nieszczęsną księżniczkę przypomina Potok Swelini, stanowiący dziś granicę między Sopotem a Kolibkami. Inny strumień, zwany Kamiennym Potokiem, dał nazwę całej dzielnicy Sopotu. Potok Grodowy płynie nadal ku morzu, podobnie jak Potok Rybaka zwany dziś Karlikowym. Pozostałe potoki - Ludki, Spotkania, Rozpaczy, Białek, Północny, Gorzki i Łez - z biegiem czasu zmieniły nazwy. Teraz płyną pod ziemią - ciche i sktyte, takie jakie były cierpienia skazanej na samotność i śmierć Swelini...




źródło pochodzenia opowiadania zoppot.fm.interia.pl
Autor opowiadania -
Powiązanie z przewodnikiem-



wróć do listy opowiadań



 
Dawny Sopot 2006 - 2024, Informacje na temat projektu, polityka prywatności