Sopot 1858 r. oczami Deotymy
Dziś owa śliczna wieś rozkłada się w kształcie krzyża, którego ramiona wsparte są o wzgórza, a głowa patrzy w morze. Wszystko składa się z trzech ulic, a raczej alei, obstawionych domkami. Główna ulica Morska miłą pochyłością od gór do wody się spuszcza; dwie boczne – Północna i Południowa, biegnące wzdłuż morza, tworzą niby ramiona krzyża.
(…)
Ulica Morska zmienia się na prostą drogę topolami wysadzaną. Po dwóch stronach rozwijają się nieprzejrzane niwy; wesoło tu dla oka, a razem miło jechać po unoszącej koła pochyłości.
Ku końcowi dopiero pojawiają się mieszkania. Tu, równie jak na bocznych ulicach, każdy dworek stoi osobno, każdy ma swój ganeczek z wycinanym daszkiem albo namiot obszyty kolorową taśmą, albo, co najczęściej się zdarza, werandę obrosłą czy bluszczem czy dzikim winem, czy powojem, którego stufarbne kwiaty były właśnie w porze rozwicia.
Na każdym ganku, w każdej altanie widać stół pokryty jaskrawą opończą, a w około stołu zawsze tłumnie. Tu wystrojone podróżniczki siedzą z igłą; przy nich mężczyźni z gazetami. Wszędzie pełno igrających dzieci, których liczba w Sobotach nieledwie przeważa, bo lekarze najczęściej je tam wysyłają. (…)
U rozdroża, do którego biegają się trzy ulice, są dwa gmachy:”Kursal” dawny i nowy; znajdziesz tam rozliczne mieszkania, sale jadalne, balowe wielkie ganki. Przed wejściem rozrasta się aż do morza ogród, którego drzewa, jak ogromny zielony namiot, ocieniają altanę dla muzyki i siedzenia dla gości, pół dnia spędzających przy pogadance i kawie.
Ale najsilniej nęci przechadzka ciągnąca się za ogrodem, nazywana stegiem. Jest to pomost na palach rzucony w morze i ubrany ławkami. Tam podróżni najtłumniej się garną: są godziny, w których przecisnąć się nie można po nadwodnym ganku, bo też dziwno, ile to proste urządzenie nastręcza uroków...
źródło: 1858 r. Jadwiga Łuszczewska (Deotyma), za: Tomasz Dobrowolski, Wojciech Fułek, Wchodzić bez Pukania, 2012 |